niedziela, 19 grudnia 2010

Feliz Navidad

......czyli Wesołych Świąt.
Podczas gdy po polskich balkonach lub parapetach wspina się Święty Mikołaj tutaj czasem można spostrzec Trzech Króli. Tak, 6 stycznia dzieciom prezenty przynoszą właśnie oni. To święto narodowe od dawna, tradycyjnie już można się spodziewać parady (tym razem na koniach :) i fety na ulicach. Pierwsza parada z okazji Trzech Króli odbyła sie w mieście Alcoy (niedaleko Alicante) w drugiej połowie XIXw.To święto dość stare (starsze niż sama parada), ale obecnie zwyczaj otrzymywania prezentów 6 stycznia powoli zanika i większość dzieci dostaje podarki w Boże Narodzenie.
Jutro będę deptać po śniegu w Polsce ale Sylwestra świętować będę w Hiszpanii. Z pewnością doniosę jak było.

Wszystkiego dobrego!

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Rowerowo

Choć święta za półtora tygodnia nie jestem jeszcze w nastroju ponieważ pogodowo jest bardziej jesiennie niż zimowo. Nie piszę tego aby Was zdenerwować, bo zimą też jest ładnie i sama będę brodzić w śniegu już za tydzień. Mogę dodatkowo pocieszyć, że tutaj gdy na zewnątrz jest jeszcze dość ciepło, jak na polskie standardy, to w domach i mieszkaniach jest bardzo zimno. Nie ma kaloryferów i często nie ma żadnego systemu ogrzewczego i domy ogrzewa się farelkami lub piecykami olejowymi lub gazowymi. My mamy kominek, który niestety ogrzewa tylko jeden pokój więc po domu chodzimy ubrani jak Eskimosi.
Ale nie o tym miał być post.
Korzystamy z łagodnej pogody i ostatnie dwa weekendy spędziliśmy rowerowo.
W niedzielę pojechaliśmy do La Mangi i popedałowaliśmy na koniec półwyspu. Jakieś 100km na południe od Alicante jest spora zatoka z 19km półwyspem odgradzającym ją od pełnego morza. Wiosną byłam na północnej części zatoki/laguny (http://alicantecaliente.blogspot.com/2010/04/weekend-w-rewie.html)
Pedałuje się świetnie bo widok raz na zatokę, raz na morze, no i jedzie się po płaskim :)
Tu widok na morze:A tu na zatokę, tzw. Mar Menor - Morze MniejszeCypel okazał się trochę rozczarowujący, ponieważ postawiono tam masę domów jednorodzinnych ale nie zadbano o okolicę. Na drodze stanął bardzo stromy most, tak zupełnie od czapy, pośród dzikich zarośli. Byc morze kiedyś płyneła pod nim wartka rzeka ale dziś wygląda śmiesznieI jeszcze widok na północną część zatokiPośrodku flaming :)

czwartek, 25 listopada 2010

Życie na wsi, a brak inspiracji

Jak się przeprowadzałam na wieś myślałam, że mój blog będzie obfitował we wpisy. Okazało się, że choć urokliwie tu jest bardzo nie działa to na mnie inspirująco, dużo czasu spędzam dojeżdżając do Alicante, wracam do domu późną, wieczorową porą i właściwie mało mam czasu na odkrywanie okolicy.
Życie nasze obfituje w wydarzenia, niestety nie zawsze radosne, zdarza nam się nie mieć wody parę dni i wtedy czerpiemy ją z basenu, jajaja, lub prądu, oliwki nie chcą dojrzeć i mimo, ze już końcówka listopada to nie wszystkie są gotowe do zbiórki.
Jakiś miesiąc temu mój luby został ugryziony przez skorpiona! Oto skurczybyk:
Akcja ratunkowa przebiegła sprawnie i wyglądała następująco:
Luby wraca z ogrodu mówiąc, że chyba został użądlony przez osę jak zakładał rękawicę ogrodową, siada na łóżku i czuje się słabo, palec, w który został użądlony pali go i czuje ból w całym ramieniu. Idziemy do ogrodu zobaczyć co to było, wywijam rękawicę ogrodową na lewą stronę i wypada z niej skorpion - patrzymy na siebie i wyrzucamy z siebie jedno słowo - Pogotowie!
Luby stopą dobija skorpiona, pakuję go w pudełeczko aby wiadomo było lekarzom co go dziabnęło i pędzimy autem, docieramy na pogotowie, wpadamy, na recepcji pani mówi abyśmy zajęli miejsce w kolejce, siadamy, czekamy, wychodzi lekarz i mówi, że ma kilka pilniejszych spraw i do nas podejdzie za jakiś czas, patrzymy na siebie, w myślach przewijają się sceny z filmów - przecież w filmach skorpion równa się śmiertelne niebezpieczeństwo, a tu lekarz każe nam czekać!
W końcu lekarz nas przyjmuje, luby dostaje zastrzyk w tyłek i zalecenie aby brać ibupron na ból!
Koniec.
Epilog:
Wieczorem w internecie szukam informacji na temat skorpionów - okazuje się, że nie są tak naprawdę smiertelne - właściwie tylko dla dzieci i osób starszych stanowią zagrożenie. Uff :)

Ostatnio podjeliśmy decyzję o powrocie do miasta. Po świętach przeprowadzamy się do Alicante :))

I jeszcze pamiątka z lata. Bonbon - espresso z mlekiem skondensowanym - łaczymy z lodem i otrzymujemy mała pyszną, kawę mrożoną :)

poniedziałek, 20 września 2010

Weekend w Grenadzie!

Uwielbiam, absolutnie uwielbiam to miasto. Byłam tam raz w zeszłym roku w listopadzie, było żółto-jesiennie i trochę chłodno. We wrześniu w Grenadzie robi się wreszcie znośnie po upalnych miesiącach letnich i można zwiedzać.
Byliśmy tam gdzie tłumy ciągną czyli w Alhambrze, w Albayzín (starej dzielnicy arabskiej), w Kaplicy Królewskiej gdzie pochowani są Izabela i Ferdynand, czyli Reyes Catolicos - Katoliccy Królowie, którzy zdobyli Grenadę i rozpoczęli Wielką Inkwizycje w Hiszpanii oraz zasponsorowali wyprawę Krzysztofa Kolumba.
Tu na poniższym zdjęciu widok na część pałacową Alhambry:a na kolejnym Alcazaba - twierdza Alhambry:Zwiedzanie Alhambry, w szczególności jej części pałacowej to jak spacer w baśni z tysiąca i jednej nocy. Arabskie motywy działają na wyobraźnię i łatwo jest tam wpaść w taki senny letarg wyobrażając sobie szelest szat przechadzających się po komnatach dostojników dworu, muzykę graną dla emira lub szeptu plotkujących dam ( dzieki, Madziu, za książkę, akurat w sam raz w czasie :)Ponieważ uwielbiam symetrię, powtarzalność wzorów i konkretne barwy wzornictwo arabskie jest dla mnie źródłem inspiracji do tworzenia własnych, bądź co bądź mniej wyrafinowanych :) dzieł.Kaplica Królewska jest przeogromna. Widok na nią z Alhambry na tym zdjęciu nie do konca pokazuje jak duży to budynek.Trochę lepiej to widać tutaj:Albayzín leży na przeciwległym od Alhambry wzgórzu i składa się z krętych uliczek i białych domów. W XV wieku, w czasie podboju Grenady, zamieszkany był przez Maurów.Łatwo sie tu zgubic ale można też odkryć masę cudownych zakamarków.Tradycją andaluzyjską jest podawanie tapas do każdego napoju. Można właściwie ograniczyć się tylko do zamawiania wina i piwa i najeść się do syta przy okazji.

piątek, 10 września 2010

Aspe

Najbliższe miasteczko od mojego nowego domu to Aspe (ok. 19 tyś. mieszkańców); to tu robię zakupy, załatwiam sprawy na poczcie i jeździmy rowerem na lampkę wina. Do Alicante jest jakieś 30 km.
Moim ulubionym punktem w mieście jest to oto miejsce - coś na kształt domu kultury; całymi dniami, niezależnie od pory dnia (choć pewnie z wyjątkiem sjesty:) przesiadują tu starsi panowie. Co ciekawe, nie siedzą nad szklaneczką, jak można byłoby sobie pomyśleć, ale, tak po prostu, o suchym pysku :). Na okolicznych ławkach również widuję gadających i obserwujących świat starszych panów.Jest też hala targowa ale o wiele mniejsza i mniej obficie zaopatrzona niż ta w Alicante (ryb tyle co nic, niestety). Zewnętrzna fasada mocno zainspirowana sztuką mauretańską.Jest też oczywiście bazylika, jak w każdej prawie, mieścinie hiszpańskiej.......i wąskie uliczki :)
Update daktylowy: rosną i dojrzewają. Nie wiem jaki to gatunek ale jak robiłam zdjęcia jakaś starsza Pani podeszła do mnie i, o ile dobrze ją zrozumiałam, powiedziała, że to typ winogronowy. Zdaje mi się, że chodziło jej o to, że rosną w gęstych kiściach jak winogrona...ale być może powiedziała coś z goła innego ;)

A nasze oliwki jeszcze nadal zielone. Czekamy aż dojrzeją na czarno i wtedy będziemy zbierać - według prognoz nastąpi to w październiku!

poniedziałek, 6 września 2010

Osobliwości warzywne

Podczas ostatnich zakupów postanowiłam spróbować warzyw, których wygląd odbiegał od normalnie przyjętego.
I tu pojawiają się dwie zagadki.
Co to za warzywa?

Odpowiedz:
To jest lekko zmodyfikowana odmiana bakłażanu. W smaku (po posoleniu, wysmarowaniu oliwą i zgrillowaniu) delikatniejszy niż typowy bakłażan, śmiem twierdzić, że zdecydowanie smaczniejszy. Będę kupować częściejA to jest ogórek. Nie obiera sie go ze skóry. W smaku trochę bardziej mdły niż oryginał. Jako ciekawostka fajny ale nie porzucę oryginału dla tej modyfikacji.

piątek, 3 września 2010

Na nowym, ale jeszcze o starym

Mieszkam już od paru dni w nowym miejscu i w nowych okolicznościach. Ale zanim pożegnam się z Alicante na dobre (choć miasto pewnie nadal będzie mi służyło za inspirację do postów) muszę Wam przedstawić centralny obiekt tego miejsca. A jest nim mianowicie hala targowa - Mercado Central.Z zewnątrz prezentuje się nie najgorzej ale prawdziwe skarby kryje w środku. Na pierwszym piętrze jest galeria mięsna, a na dole rybno-warzywno-owocowa. Uwielbiam robić tam zakupy ponieważ produkty aż krzyczą aby je kupić. A po zakupach w dobrym zwyczaju jest udać się do kawiarenki na jej tyłach na kawę lub coś zimnego i przekąskę.
Hiszpanie na pobliskie zakupy wychodzą z wózkiem. Nie tylko starsze panie tak robią, ale osoby w każdym wieku, również mężczyżni i nie jest to obciach. Siedząc nad moja ostatnią tam chwilowo kawą uwieczniłam kilka dla przykładu.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Wieloryby??

Do Anglii dotarliśmy promem z Bilbao do Portsmouth. Płynęliśmy 27 godzin. Pogoda dopisała i nie wiało, za co ja dziękuję, ponieważ podczas bujania nie funkcjonuje najlepiej, albo nawet gorzej.
Przeprawa przez Zatokę Biskajską zyskała sympatię podglądaczy wielorybów i delfinów. Podobno można je wypatrzyć w wodzie. Stałam razem z podglądaczami i bardzo usilnie próbowałam zauważyć jakąś płetwę lub fontannę wody. Podglądacze się cieszyli, pokazywali sobie palcami i komentowali jaki piękny okaz się właśnie wynurzył, a ja...ja stałam jak głupia przekonana, że cała reszta udaje i tylko czeka aż ja wybuchnę okrzykiem radości po to aby mi powiedzieć, że się dałam nabrać. Podsumowując nie widziałam NIC. I nie mogę potwierdzić, że to faktycznie dobre miejsce do podglądania tych pięknych okazów.Wolę jednak obserwować chmury. Też są piękne i zdecydowanie łatwiejsze do zauważenia

Po wakacjach

Jestem już raczej oficjalnie po wakacjach. Po miesiącu w Polsce, w sierpniu udaliśmy się w podróż samochodem przez Europę. Byliśmy w Anglii, w West Yorkshire, poniższe zdjęcia pokazują jak pięknie tam jest. To kraina sióstr Bronte; wrzosowiska, łąki, dużo zieleni i małe urocze wioski.
Następnie szybko przez Belgię i Niemcy do Polski. W Polsce 2 dni w Gdyni i 2 dni we Wrocławiu, a następnie powrót do Hiszpanii.
Tu widok z Kamiennej Góry na skwer Kościuszki w Gdyni tuż przed burzą.Podróż zajęła nam w sumie 9 dni i była wyczerpująca ale bardzo udana.