Najbliższe miasteczko od mojego nowego domu to Aspe (ok. 19 tyś. mieszkańców); to tu robię zakupy, załatwiam sprawy na poczcie i jeździmy rowerem na lampkę wina. Do Alicante jest jakieś 30 km.
Moim ulubionym punktem w mieście jest to oto miejsce - coś na kształt domu kultury; całymi dniami, niezależnie od pory dnia (choć pewnie z wyjątkiem sjesty:) przesiadują tu starsi panowie. Co ciekawe, nie siedzą nad szklaneczką, jak można byłoby sobie pomyśleć, ale, tak po prostu, o suchym pysku :). Na okolicznych ławkach również widuję gadających i obserwujących świat starszych panów.Jest też hala targowa ale o wiele mniejsza i mniej obficie zaopatrzona niż ta w Alicante (ryb tyle co nic, niestety). Zewnętrzna fasada mocno zainspirowana sztuką mauretańską.Jest też oczywiście bazylika, jak w każdej prawie, mieścinie hiszpańskiej.......i wąskie uliczki :)
Update daktylowy: rosną i dojrzewają. Nie wiem jaki to gatunek ale jak robiłam zdjęcia jakaś starsza Pani podeszła do mnie i, o ile dobrze ją zrozumiałam, powiedziała, że to typ winogronowy. Zdaje mi się, że chodziło jej o to, że rosną w gęstych kiściach jak winogrona...ale być może powiedziała coś z goła innego ;)
A nasze oliwki jeszcze nadal zielone. Czekamy aż dojrzeją na czarno i wtedy będziemy zbierać - według prognoz nastąpi to w październiku!
jejku, jak ja chcę do Hiszpanii!
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńAle fajnie... Wieczne wakacje:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do zabawy - zajrzyj na mój blog!