Jadąc dziś na dworzec wysłuchałam ciekawego wywodu na temat polskiego podejścia do życia i tego co lubią w nas obcokrajowcy. Na dość zawiłym przykłdzie o tancerce go-go, która nie chciała włożyć serca w swoją pracę dowiedziałam się, że obcokrajowcy lubią w nas to, że potrafimy rozwiązać nawet najdelikatniejsze i najtrudniejsze problemy.
Pan taksówkarz opowiadał jak to odwiedzili go znajomi Niemcy i, jak to w ramach relaksu bywa, chcieli pojechać do klubu go-go. Od razu napiszę, że opowieść pana taksówkarza była arcy kulturalnie przedstawiona i nie była w żaden sposób niestosowna. Sposób w jaki pan taksówkarz opowiadał propozycję udania się do klubu go-go aby przy drinku poobserwować piękne panie tańczące i się zrelaksować wydała mi się bardzo stosowna i właściwie naturalna.
Ale do rzeczy, panowie udali się do baru, zamówili drinki i zaczęli obserwacje. Tańczyła przed nimi śliczna, zmysłowa kobieta, która swoim pełnym zaangażowania i wcale niewulgarnym tańcem wprawiła jednego z Niemców w ochotę na prywatną sesję. Zamówił on tancerkę, która według pana taksówkarza wcale nie była ciekawa (cyt. 'miała zeza, ale mój gość gustuje w szczupłych więc właśnie ją wybrał'). Zatańczyła byle jak i zgarnęła 100zl. Niemcy się rozczarowali, pan taksówkarz tym bardziej, gdyż po poprzedniej tancerce był przekonany, że w klubie wszystkie będą na podobnym poziomie i postanowił z tancerką, która bez serca podeszła do swojej pracy porozmawiać. Wyjaśnił jej, ze zawarł z nią umowę na usługę i nie została ona wykonana należycie. Tancerka nie była skora do negocjacji po usłudze więc pan taksówkarz postanowił porozmawiać z menedżerką klubu i powtórzył ten sam argument o nienależycie wykonanej, a zakontraktowanej usłudze. Menedżerka przyznała mu racje i tancerka została poproszona o wykonanie ponownie tańca tym razem z większym wdziękiem. Pan taksówkarz, aby nie zostać posadzony o wyłudzenie i nadmiar apetytu na kobiece wdzięki ostentacyjnie wyszedł z sali i powrócił już po tańcu. Koledzy Niemcy byli zachwycenie sposobem rozwiązania problemu i twierdzili, ze w Niemczech coś takiego byłoby niedopomyślenia, po prostu wyszliby z klubu. Polska jawi im się jako kraj gdzie każdy problem można rozwiązać i nie ma spraw niemożliwych do załatwienia. Tym dość zawiłym sposobem pan taksówkarz przedstawił mi spojrzenie obcokrajowców na nas.
A piszę to ponieważ jestem na wakacjach już prawie 2 tygodnie w Polsce i sama zauważyłam jedną rzecz, której przed pobytem w Hiszpanii nie byłam świadoma. Nie, nie będę pisać, że mało się uśmiechamy, ze jesteśmy dla siebie mało serdeczni w miejscach publicznych. Nic z tych rzeczy, to w pewnym sensie sprawy oczywiste. Zauważyłam, że boimy się ze sobą po prostu rozmawiać. Swoją obserwację przedstawiam jako uczestnik lub świadek pewnych sytuacji. Gdy pytamy się o coś w autobusie, pociągu lub na ulicy druga osoba bardzo niechętnie nam odpowiada, jest nieufna i zdawkowo się wypowiada. Traktujemy się podejrzliwie, boimy się przedłużyć wymianę zdań poza minimum konieczne do załatwienia sprawy. To nie ma nic wspólnego z brakiem życzliwości, której myślę, że tak naprawdę nam nie brakuje. Uważam, że po prostu nie wiemy jak się zachować, czy wypada się rozgadać czy nie, czy wypada się uśmiechnąć do obcego. Zupełnie inaczej niż w Hiszpanii. Jest tam na pewno dużo większa otwartość na drugiego człowieka (o ile jest tej samej rasy i najlepiej, żeby był kobietą...;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz