środa, 26 maja 2010

Wtorkowa, cygańska fiesta

Mieszkam w dość starej, biednej części Alicante, nie pozbawionej jednak uroku. Tak jak lubiłam swoją specyficzną dzielnicę we Wrocławiu, tak też ta prezentuje się dość specyficznie co dla mnie oznacza, ze jest dość interesująco.
Takie mam widoki z tarasu na jedna stronę dzielnicy:
W zeszły wtorek siedziałam sobie na tarasie odrabiając pracę domową z hiszpańskiego gdy nagle podjechały dwa auta i rozległa się głośna muzyka flamenco.
Nic nie zapowiadało, ze zaraz zacznie się klaskanie w rytm flamenco, tupanie i śpiewy.
Co ciekawe była to tylko męska impreza, a panie sąsiadki z naprzeciwka mogły jedynie sobie popatrzeć, co też skwapliwie czyniły.
Uwielbiam taką spontaniczną zabawę przy minimum nakładów. Panowie wytworzyli niesamowitą, pulsującą energię. Ot tak, bo mieli ochotę się spotkać, pogadać i trochę muzyki pograć i posłuchać.
Obejrzałam sobie jeszcze zachód słońca do dźwięków flamenco, a panowie rozeszli się ok 24.00.

wtorek, 25 maja 2010

Palmy i winorośla

Palmy kwitną.
O, właśnie tak:
Potem pojawią sie daktyle i pomiedzy liściami będzie widać pomarańczowe ich kiście.

Weekend spędziłam na wsi, jakieś 40km od Alicante w otoczeniu winorośli i ładnych górskich widoków.
Na tych krzakach rosną winogrona, które służą do produkcji słodkiego, deserowego wina Moscatel. Tutejsza okolica słynie z tego wina ale nie tylko ta okolica. Poza Prowincją Walencjańską Moscatel produkuje też Aragonia, Andaluzja, Katalonia, Nawarra i Wyspy Kanaryjskie.
Zrobiło się już gorąco. Pogoda niezmiennie słoneczna, przykro mi, że u Was jest mokro.

wtorek, 18 maja 2010

Znowu o jedzeniu

Typowe śniadanie hiszpańskie to tostowana bułka z posiekanym pomidorem i oliwą oraz kawa z mlekiem
czyli tostada con tomate y aceite, y café con leche :).

I specjalnie dla Gosi przepis na sałatkę z kozim serem i orzechami włoskimi (pomysł własny). Tym obiadem ją dziś pożegnałam :(
Weekend spędziłyśmy w prawdziwie wakacyjny sposób spędzając czas głównie na plaży grzejąc sie w słońcu.
Co do sałatki, na talerzu warstwami ułożyć mieszkankę sałat, 1 średniego, świeżego ogórka (pokrojonego w cienkie słupki), 1 awokado (w plasterkach), pokruszony krążek sera koziego (typu miękkiego), garść grubo posiekanych orzechów włoskich (do tej powyżej dodałam jeszcze zieloną paprykę ale to nie jest konieczne). Polać winegretem i 2-3 łyżkami miodu. Czasem dodatkowo polewam oliwą aby potem było w czym maczać bagietkę..:)
Winegret robię w słoiczku po musztardzie i mam na parę razy: 1/3 octu balsamicznego lub typu sherry, 1 łyżka musztardy (ja lubię z francuską), 2/3 oliwy. Słoik zakręcić, wstrząsnąć i gotowe.

Benidorm - zobaczyć i....

...niekoniecznie wrócić. Benidorm to mekka turystyczna, która leży jakies 40km na północ od Alicante, przyciąga głównie średniozamożnych Anglików, tych dla których celem wyjazdu jest jak najmniejsza styczność z obcą kulturą. Jest taka komedia angielska pt. 'Benidorm', w której jeden z bohaterów po małym rekonesansie oznajmia 'Benidorm - like Blackpool with sun' :). Kto wie co to Blackpool ten wie, że Benidorm to niekoniecznie najlepsza miejscówka wakacyjna aby zobaczyć Hiszpanię.

Rozłożenie sie z ręcznikiem na plaży nie należało to najprostszych zadań. Sporo się trzeba było nachodzić aby znaleźć kawałek plaży bez leżaka.
Benidorm słynie z tego, że urządza się tam imprezy kawalerskie. Na powyższym zdjęciu przyszły pan młody w stroju Borata biegnie się wykąpać pod okiem mało trzeźwych kolegów (jeden wyraźnie już padł ze zmęczenia).
To także taki Ciechocinek, gdzie starsi ludzie przyjeżdżają aby się trochę wyrwać i może kogoś poznać na podwieczorku tanecznym (tzw. tea dance).
Prawie jak Copacabana...tak sobie ją też wyobrażam :)

poniedziałek, 10 maja 2010

Proste przyjemności

Dziś prezentuję mój dzisiejszy obiad. W ciągu tygodnia nie mam czasu na takie rzeczy ale niespodziewanie spadło na mnie trochę wolnego czasu i postanowiłam zrobić doradę ze słodkim ziemniakiem i pasternakiem (angielski 'parsnip' - nie jestem pewna czy to na pewno 'pasternak' po polsku).
Uwielbiam te warzywa, szczególnie słodkie ziemniaki, nigdy ich wcześniej nie jadłam, a pasternak ledwo pamiętam z Anglii. Są pyszne, trochę słodkawe w smaku, doskonale pasują do ryb.
Pasternak i słodki ziemniak pokroiłam w grubsze słupki, polałam oliwą i posypałam solą i pieprzem.
Doradę napełniłam masłem z czosnkiem, solą i ziołami, zapakowałam w folię i razem z warzywami wstawiłam na 40 minut do rozgrzanego piekarnika.
Wyszło pysznie.
Minimum wysiłku, maksimum smaku, jejejeje

niedziela, 9 maja 2010

Trochę kultury!

Poszłam na wystawę mało znanego, nieżyjącego już alikantyjskiego malarza, Emilio Vareli. Varela żył w Alicante na przełomie XIX i XX wieku i jego obrazy odzwierciedlają jego zainteresowania fowizmem, chiaroscuro (światłocieniem) i impresjonizmem. Znał sie dobrze z Miró, ale ze względu na swoja małą przebojowość i introwertyzm nie wypłynął na szersze wody, a powinien. Moim zdaniem malował doskonałe obrazy.
Wyszłam stamtąd zachwycona, dawno nie widziałam tak dobrej mono autorskiej wystawy. I chyba pójdę tam znowu jutro bo czuję niedosyt, a wystawa tylko do 15 maja.
Ten obraz poniżej chciałabym mieć u siebie i móc patrzeć na niego codziennie...

Każdy powód dobry aby świętować

Nie ma tu tygodnia bez jakiejś mniej lub bardziej zorganizowanej fiesty. W starej dzielnicy Santa Cruz (tam gdzie po raz pierwszy byłam świadomie na procesji wielkanocnej) obchodzono świeto paru ulic.
Santa Cruz to stara, cygańska dzielnica Alicante, wkomponowana w ścianę dominującej nad Alicante skały z fortecą Santa Barbara.
Jest tam urokliwie choć biednie. Dekoracje uliczne były 3 tematyczne; hazard, roboty drogowe (?) i piłka nożna. Zdjęcia poniżej są z tej o tematyce piłkarskiej. Do powiewających łańcuchów przyczepiono stroje drużyn,
na ścianach zawiśli kibice,
a do pora (sic!) przyczepiono puchar świata :)
Przez 3 noce pod rząd (tyle dni trwała fiesta) wystrzeliwano fajerwerki i bawiono się do wczesnych godzin. Podsumowując, dzień jak co dzień w Alicante.

Lubię stamtąd patrzeć na panoramę miasta.
Pół godziny po zrobieniu tych zdjęć była gigantyczna ulewa, a niedaleko od Alicante padał grad i śnieg...

piątek, 7 maja 2010

1 maja i nie tylko

Nie miałam ostatnio natchnienia do pisania głownie dlatego, że przyjechały koleżanki z Krakowa i czas tak uroczo minął nam, że jak wyjechały to 2 dni do siebie dochodziłam po, eee...odpoczywaniu, gadaniu i ponownym odkrywaniu okolic :) W weekend ten po raz pierwszy w tym roku wykąpałam sie w morzu. Było cieplejsze niż Bałtyk latem chociaż dla większosći tubylców nadal za zimne na kąpiele.

W sobotę, w drodze na plażę, trafiłyśmy na pochód 1 majowy, a właściwie jego końcówkę, przez ulicę przechodziły różne grupy zawodowe, związki zawodowe, młodzieżówki etc., jak na przykład ta komunistyczna. Nóż w kieszeni sie otwierał jak się na nich patrzyło i miałam niepohamowaną ochotę wykrzyczenia do nich "młodzieży, nie idźcie tą drogą" Ucieszyło mnie natrafienie na sobowtóra Nixona (psa mojej mamy), który też brał udział w pochodzie. Prawdziwy pies Nixon nie ma tyle poważania dla ludzi ale ten ewidentnie poczuł więź z uciskanym ludem. Pies mojej mamy ma zdecydowanie kapitalistyczne ciągoty i w jego psim świecie to on jest panem, a ludzie służą mu.
Zdaje sie, że nie było to pierwsze spotkanie Nixona i Che Guevary.
Następnego dnia wybrałyśmy sie do Altei. Altea to urocza wioseczka oddalona jakąś 1h 40min pociągiem z centrum Alicante. Wiosną i latem ożywia i staje sie piekna, bo kwitną najróżniejsze kwiaty. Kręte uliczki prowadzą do góry do kościoła z urokliwą kopułą.
Ale trzeba też uważać, bo różne niespodzianki kryje to miasteczko...